Richmond Sourdough – moja codzienność

Richmond Sourdough – moja codzienność

Jak znalazłam pracę w piekarni?

Ok. Wiem, że marudziłam na tę pracę. I nadal czasami mnie wkurza. Szczególnie szef, który co chwila zmienia zdanie na różne tematy i próbuje zmienić także mnie. Aczkolwiek, mimo, że jest to nieco “odmóżdżające” zajęcie to jest to praca marzeń. Zero odpowiedzialności, zero stresu, miła atmosfera, nawet jak zrobię niesmaczną kawę to klienci pochwalą, poznaje nowych ludzi. Tu nie jest jak w Polsce, że gburowata ekspedientka żałuje, że żyje. Tutaj dobrze się zarabia (3 dni w tygodniu wystarczą na wszystkie rachunki i jeszcze można oszczędzić, jak się nie chodzi na mecze :D) i dlatego lepiej się pracuje.

Ale od początku.

Po miesiącu poszukiwań, kiedy już traciłam nadzieję poszłam na kawę z jednym znajomym, który mieszka tu już ponad 3 lata. Obwiózł mnie po mieście, pokazał gdzie warto pójść. Ostatecznie wysadził mnie właśnie na Bridge Rd. Szłam dość długo, było gorąco i właściwie powiedziałam sobie, że zostawiam 2 ostatnie CV i jadę do domu. Od niechcenia weszłam do piekarni, przywitała mnie szerokim uśmiechem Tara, z którą teraz pracuję. Zostawiłam CV i poszłam dalej. Nie minęły 2 min, zadzwonił telefon z pytaniem czy nadal jestem w okolicy i czy mogę podjeść. Wróciłam. Poznałam Matta, mojego szefa. Porozmawialiśmy i tak po kilku dniach przyszłam na dzień próbny, a po 2 tygodniach dostałam pierwsze samodzielne zmiany. Teraz mija już 5 miesiąc.

Domowa atmosfera

Znam imiona stałych klientów, wiem jakie kawy piją i jakie są ich ulubione drożdżówki. 😀 Znam nawet imiona ich psów i dzieci (tudzież w odwrotnej kolejności). Ale najlepsza jest atmosfera. Domowa, przyjazna. Wszyscy się uśmiechają.  Matt zna chyba wszystkich w okolicy. A na pewno wszystkich swoich klientów. Z dziewczynami, z którymi pracuję dobrze się dogaduję. Mamy nawet grupę na FB. A jak ktoś odchodzi to Matt organizuje pożegnalna kolacje.

A jaki jest ten Matt?

To ciekawy pytanie, bo Matt to prawdziwy aussie. Czyli najprawdziwszy Australijczyk, o którego szczerze mówiąc ciężko w dużym mieście, pełnym przyjezdnych z Azji, Afryki czy Europy (ale głownie z Azji). Matt ma korzenie irlandzkie i często o Irlandii opowiada, choć urodził się i mieszka w Australii. Ma 52 lata, nie ma żony i dzieci. Żony chyba ze strachu i braku czasu, a także hulaszczego życia za młodu, a dzieci z wyboru (i braku żony 😀 ).

 

Matt jest dla mnie intrygującą osobą również z innego powodu. Jest niezwykle inteligenty, ma naprawdę ogromną wiedzę o Świecie, historii i geografii, jak na Australijczyka. Być może dlatego, że sporo podróżował. Jest też totalnie pochłonięty swoją pracą i rozwijaniem biznesu. Codziennie mówi tylko o tym co zrobi, jak to zrobi, że chce kupić kolejną kawiarnie, itp. Z drugiej jednak strony zachowuje się czasami bardzo dziecinnie, dużo się uśmiecha, pije piwo w trakcie pracy i takie tam rzeczy, o których tu nie mogę napisać 😀 . Wydaje się też samotny i choć czasem mnie denerwuje wytykając mi typowe dla Polaka cechy charakteru  bardzo go polubiłam.

Mamy nawet swój rytuał. Po wieczornej zmianie, Matt odprowadza mnie na stacje pociągu opowiadając o biznesowych planach, chlebie i ….chlebie. Bo to jest jego ulubiony temat 😀 Czasem wskoczymy na szybkie piwo do pubu lub do Chińczyka na noodle i tam Matt dalej opowiada o wypiekach lub kupuje gazetę i przedstawia najważniejsze wydarzenia dnia. Niemniej interesuje go moje zdanie i często pyta się co o tym wszystkim myślę.

UPDATE 2020

9 listopada 2018 Matt odebrał sobie życie.

Nic o tym nie widząc,  15 listopada napisałam do managerki która pracowała u Matta. I tak się dowiedziałam. Pogrzeb był na drugi dzień. Zaraz po przyjeździe do Melbourne odwiedziłam jego grób. Nawet teraz, dwa lata od tego wydarzenia nie mogę uwierzyć, że Matta już nie ma. I zastanawiam się czy mogłam coś zrobić by temu zapobiec.

Mój dzień pracy

Zaczynam pracę o 6 rano lub o 12. Jeśli o 6 to muszę wstać o 4:45. Jadę pociągiem o 5:28 i wysiadam na stacji West Richmond. Jest jeszcze ciemno, więc na drogach nie ma ruchu. Mogę więc bezkarnie jechać rowerem w słuchawkach, a nie w kasku.

Na miejscu jestem za 5 szósta. Najpierw muszę przygotować maszynę do kawy, sprawdzić wagę mielonych ziaren i ewentualnie skorygować jeśli jest za mało lub za dużo, przygotować dzbanki do spieniania mleka (4 różnej wielkości) oraz samo mleko (3 rodzaje). Następnie układam chleby na półkach, wykładam drożdżówki, paczki, croissanty i zakładam etykiety.

Potem przygotowuje Polish word of the day, bo w piekarni prowadzimy lekcje języków obcych dla naszych klientów, którzy uwielbiają uczyć się nowych słów. Wydaje się śmieszne? Może w Polsce by było, ale nie tutaj. Wiele osób ma polskie korzenie lub jakiś znajomych Polaków. Jak dowiadują się, że jestem z Polski próbują pochwalić się swoją wiedzą na ten temat lub dopytują o różne rzeczy. I co ciekawe, nie traktują mnie jak kogoś gorszego (co często mi się zdarzało nawet na „dobrych” stanowiskach w Polsce). Wręcz przeciwnie.

Co rano po duże cappuccino z jednym cukrem przychodzi Sam, właściciel warsztatu samochodowego z naprzeciwka. Opowiada o swojej dziewczynie – francuskim pudlu i z dumą pokazuje mi nowe zdjęcia.

Potem wpada przystojny Nowozelandczyk. Brandon pije soy latte bez cukru, ma jeszcze ciekawszy akcent niż ja :D, jeździ na motorze, pracuje naprzeciwko i jest zaręczony. Niefart 😀

Co drugi dzień wpada John, z restauracji obok, po duże cappuccino. Pokazuje mi zdjęcia z kolejnych imprez w Crown Casino.

A po 17 na deskorolce przyjeżdża Jordan na flat white. Kawę, którą szczycą się Australijczycy jako rzekomi pomysłodawcy. A tak naprawdę jest to zwykła kawa zalana ciepłym mlekiem, bez pianki. Uff… Na szczęście. Bo taką najłatwiej zrobić (oprócz long black, oczywiście) 😀

Cały czas w tle leci Easy Radio (moje ulubione), z którym śpiewam, a czasem i tańczę, jak nikt nie widzi.  😀

Po pracy, jeśli jest 12 jadę do centrum, pochodzić po sklepach lub wracam do domu, czytam książki, oglądam filmy na Netflix, robię to co robiłam i w Polsce.  Czasem trzeba zrobić pranie, obiad, nakarmić królika współlokatorki.

Jeśli jest 19, Matt odprowadza mnie na stację lub wychodzę ze znajomymi na piwo do pobliskiego, niemieckiego pubu.

A niedawno byłam też na footy, czyli footballu australijskim i było naprawdę świetnie. Więc pewnie będę to robić częściej, bo footy jest tu integralna częścią życia (jak u nas, skoki narciarskie za czasów Adama Małysza) i prawie każdy ma tu swój ulubiony zespół. A MCG robi ogromne wrażenie. Jeszcze lepsza jest atmosfera. Mimo, że można pić alkohol nikt tu na nikogo nie krzyczy, nie ma awantur, ani bijatyk. A po meczu fani obu drużyn idą razem przez miasto i razem się cieszą. Niemożliwe? A jednak 🙂

Melbourne – pierwsze wrażenie zamknięte w pigułce.

Melbourne – pierwsze wrażenie zamknięte w pigułce.

Pierwsze wrażenie

Początki jak w każdym nowym miejscu są trudne. Dużo płaczu, poczucie samotności, wyobcowania. Byłam przytłoczona ogromem spraw do załatwienia, ale mimo wszystko miasto i ludzie zrobili na mnie dobre pierwsze wrażenie.

Ludzie

Ludzie byli bardzo życzliwi i pomocni, ciągle uśmiechnięci i zadowoleni z życia. Nadal mnie to zadziwia, że można być ciągle tak wesołym i miłym. Wiem, że ich How are you? jest powierzchowne, ale po dłuższym czasie stwierdzam, że to bardzo ważne. Wchodzisz do sklepu i wszyscy są mili, pytają jak Ci minął dzień. Super!

Pogoda

Miesiąc temu było ok 😀 Teraz jest różnie. A w sumie to miesiąc temu też nie było aż tak przyjemnie. Wiecie dlaczego? Bo W Melb pogoda zmienia się kilka razy w ciągu dnia. W lutym nosiłam zawsze buty i krótkie spodenki na zmianę. Teraz w plecaku zawsze mam kurtkę i sweter bo z 28C może się nagle zrobić 15. Pogoda bardzo mnie rozczarowała, chociaż słyszałam, że jest zła, ale nie sądziłam, że aż tak. Inna sprawa, że problem mógłby być mniejszy gdyby nie brak ogrzewania w domach. Przez co w mojej kuchni i łazience jest średnio 16C.

Miasto

Miasto wydawało mi się ogromne. Przez pierwsze dwa miesiące. Tak naprawdę Melbourne to CBD, czyli ścisłe centrum z wieżowcami, knajpkami, klubami, sklepami i sławnymi uliczkami z graffiti. Jest też nowoczesna dzielnica Docklands i Southbank, a poza tą strefą rozciągają się pozostałe dzielnice, które wyglądają niemal identycznie. Każda ma główną ulicę ze sklepikami, knajpkami, pocztą i ratuszem, a na około są domki jednorodzinne lub (z rzadka) bloki.

Do każdej dzielnicy dojeżdża Metro (tylko z nazwy, bo to tak naprawdę kolej miejska, naziemna). Centrum jest bardzo nowoczesne. Bardzo 😀 Dużo szkła, betonu, ale i zieleni, bo Melbourne jest niezwykle zielonym miastem. W CBD jest bardzo tłoczno, dużo Azjatów, ale i dużo rozrywek i tajemnych uliczek na których można się zgubić. Polecam, bo można znaleźć ciekawe miejsca 🙂

Początkowo CBD trochę mnie przytłoczyło. Za dużo się tam dzieje. Czułam się przygnieciona nadmiarem … wszystkiego. Odgłosów, kolorów, ludzi, ruchu drogowego. Teraz, kiedy już lepiej poznałam miasto lubię tam spędzać czas. Szczególnie nad rzeką, gdzie ludzie spotykają się po pracy, siedzą na trawie z piwem i nigdy nie wiesz czy zaraz ktoś do ciebie nie zagada i tak poznasz kogoś ciekawego. Dodam, że jedzenie to kolejny powód częstych odwiedzin CBD 😀 ale o tym później.

melbourne

A jak wygląda reszta miasta?

Wiele domów wybudowanych jest w stylu wiktoriańskim, z charakterystycznymi zdobieniami. Nowe budynki są niezwykle nowoczesne. Niektóre robotnicze dzielnice zachowały częściowo swój charakter. I tak przykładowo, Richmond gdzie pracuje było kiedyś taką dzielnicą. Kiedy zejdzie się z głównej ulicy można znaleźć stare hale i magazyny, ale najbardziej charakterystyczne są wysokie kominy 😀

melbourne

Cieszę się, że dopiero teraz opisałam wam (w pigułce) moje wrażenia. Myślę, że gdybym zrobiła to wcześniej nie byłabym w 100% obiektywna. Teraz czuję, że zakochuje się w tym mieście i w ludziach, którzy są wyjątkowi.

W piekarni, w której pracuję mamy taką małą społeczność. Wszyscy się znają. Wiem jaką kawę piją chłopaki z warsztatu po drugiej stronie ulicy, wiem, że Sam, właściciel tego warsztatu chce kupić dom w Wietnamie, a John z restauracji obok lubi imprezować w Crown Casino. Oni wiedzą, że jestem z Polski, że uwielbiam psy i uczę się jeździć na deskorolce 🙂  ❤️

 

Prywatny przewodnik

Jeśli marzy Ci się wyjazd do Australii, chciał/a byś zobaczyć wszystkie te piękne miejsca, pogłaskać koalę, spróbować lokalnych win, ale nie wiesz jak zaplanować taki wyjazd – napisz do mnie.

Jestem przewodnikiem z kilkuletnim doświadczeniem. Pracowałam m.in. dla Itaki i Rainbow. Z chęcią przygotuję ci wstępny (a potem i końcowy) plan podróży, pomogę znaleźć tanie loty oraz doradzę jak zorganizować wizę, tranzyty i transport po kraju. 

Chętnie również będę twoim przewodnikiem, tu na miejscu – jeśli nie czujesz się na siłach na samotne zwiedzanie 🙂 

Napisz do mnie na monika.kaczmarek07@gmail.com lub przez Facebook