Pojawiają się głosy abym opisywała nieco więcej swoich odczuć. Dawała nieco więcej od siebie, prywatnie.
Wcześniej starałam się swoje sprawy prywatne trzymać na dystans, ale zasadniczo wprowadza to pewien dysonans i ciężko jest się odnaleźć w pewnych sytuacjach jeśli nie znamy całego kontekstu. Unikałam tego również, aby nie naruszać prywatności moich bliskich. Doszłam jednak do wniosku, że nie ma w tym nic złego jeśli opisywane treści wyrażane są z szacunkiem i dbałością o uczucia innych.
Miłość kontra Marzenia
Zacznę, więc od najboleśniejszej dla mnie historii, bo myślę, że wielu z was ma podobne dylematy. Wielu myśli, że wybrałam marzenia zamiast miłości. Dla mnie nie ma czegoś takiego. Nie ma równania Marzenia kontra Miłość. Jest za to, to:
MIŁOŚĆ = MARZENIA
Zawsze marzyłam o podróżach i mój chłopak dobrze o tym wiedział, bo nie kryłam się z tym. Często mówiłam, że chciałabym pojechać tu, albo tam, że marzy mi się podróż do Nowej Zelandii, Kanady, ale i w Bieszczady, czy na Podlasie. Marzyłam, że Razem będziemy odkrywać Świat. Oczyma wyobraźni widziałam Nas niczym tę parę z teledysku Jamala – DEFTO. Marzyłam o wspólnej przygodzie. Miałam nadzieję, że nasze życie może być czymś więcej niż tylko rutyną zbudowaną na wyjściach z kumplami do pubu, pracy, zakupach, wakacjach raz do roku, na które odkładamy okrągły rok.
Generalnie miałam utopijną (dla niego) wizję przyszłości. Widziałam drewniany dom na skraju lasu, z okrągłymi drzwiami, dwa psy, ogród z ziołami, mój gabinet w odcieniach brązu i szarości, w którym pisałabym książki, jego studio nagraniowe pełne sprzętów muzycznych (bo A. potrafi zagrać prawie na wszystkim 🙂 ), koncerty, nas przy kominku planujących kolejną wyprawę. Niestety okazało się, że są to tylko moje marzenia, a On ma swoje. Odmienne.
Miłość
Musicie jednak wiedzieć jedno. Mój związek był wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Nie znam innej takiej pary jak my i myślę, że ciężko by było taką znaleźć. I mimo, że w efekcie końcowym nie jesteśmy razem to nie znaczy, że nam się nie udało. Wygraliśmy miłość, która będzie z nami do końca życia. Ciepłe wspomnienia i wspólne doświadczenia to to co nas kształtuje.
Byliśmy w związku 9 lat. Poznaliśmy się mając po 18 lat, w liceum. Historia niczym z filmów. Wspólne spacery, późne powroty do domu, koncerty, jeżdżenie autobusami nie wiadomo dokąd. Większość rzeczy jakie wówczas zrobiliśmy, zrobiliśmy pierwszy raz, razem. Wiele się od siebie nauczyliśmy, byliśmy dla siebie wsparciem w trudnych momentach. Śmialiśmy się z tych samych rzeczy. Adrian otworzył mnie na muzykę, a ja pokazałam mu, że podróżowanie może być czymś więcej niż tylko jeżdżenie palcem po mapie.
Z drugiej strony byliśmy kompletnie inni. On – romantyk, muzyk, artysta żyjący chwilą. Ja – marzycielka (ale wcielająca z uporem marzenia w życie), ale i pragmatyczka, zorganizowana do bólu (z czym walczyłam i obecnie nie notuje już całej listy rzeczy do zrobienia na dzień kolejny 😛 ) To, że byliśmy tacy inni zasadniczo mi imponowało. Byłam dumna, z tego, że potrafimy stworzyć udany związek, bez kłótni, głupich wymówek, przyziemnych problemów. Przez te 9 lat kłóciliśmy się może z 4 razy, i to też bez histerycznych wrzasków i trzaskania drzwiami.
Coś jednak w tym duecie nie zagrało.
Zapewne niektórzy wolą myśleć, że problem leży po mojej stornie. Bo zapragnęłam zobaczyć coś więcej niż tylko Poznań, przeżyć przygodę życia. Znajdą się tacy co powiedzą, że wybrałam marzenia zamiast miłości. Miłość jest u mnie zawsze na pierwszym miejscu. Decyzja o wyjeździe do Australii nie była dla mnie rezygnacją z miłości. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że Adrian do mnie przyjedzie.


Nasz związek jednak “psuł” się od jakiegoś czasu. Adrian tłumaczył to nudą. 🙂 Myślę, że brakowało mu nowych doznań, eksplodujących emocji, uniesień. Tego wszystkiego co towarzyszy nam w pierwszych miesiącach zakochania. Niestety, do wiadomości wszystkich marzycieli – to tylko chemia mózgu. Mija po pewnym czasie, nie ważne jak bardzo byście ją chcieli zatrzymać. 🙂 Kiedy euforia minie zaczyna się prawdziwa miłość, która wymaga pracy i dojrzałości.
W tego typu relacjach jak nasza tkwi pewien podstawowy problem. Jeśli poznajesz kogoś w młodym wieku i kontynuujesz związek przez okres licealny, studencki, jednocześnie pozbawiasz się możliwości “spróbowania” czegoś innego. Oczywiście z mojego puntu widzenia – wygrałam miłość i nic innego się nie liczyło. Jednak nie z każdym jest tak łatwo. Naturalnym jest, że chcemy poznawać nowych ludzi. Nie ma w tym nic złego. Sama, dopiero po rozstaniu zauważyłam korzyści płynące z poznawania nowych osób.
Myślę jednak, że podstawowym powodem dlaczego nasz związek się zakończył były odmienne plany. Co jest jak najbardziej zrozumiałe. Czego innego oczekujemy od partnera/ki mając lat 19, a 27. Zmieniają się priorytety, poglądy, plany.
Decyzja
Zastanawiacie się pewnie jak to jest. Wyjechać na koniec Świata, zostawiając bliskie wam osoby, mając nadzieję, że wszystko się ułoży.
Jest cholernie trudno. Nie wyobrażacie sobie jak. Szczerze. Nie życzę tego nikomu. A zazdroszczę parą, które podjęły wyzwanie i wyjechały razem. Szczęśliwcy.
Czas jaki miałam do wyjazdu odliczałam ze strachem. Nie cieszyłam się wcale. Nie bałam się o pracę, czy pieniądze. Gdzieś w podświadomości czułam, że mój związek na tym ucierpi. Z drugiej jednak strony nie mam pewności czy gdybym została związek by przetrwał. Myślę, że nie. Ale wiecie jak jest. Zawsze ta głupia nadzieja.
Bałam się samotności, osamotnienia (tak, to co innego). Chciałam mieć przy sobie kogoś kto mnie wesprze. Teraz wiem, że sama dla siebie jestem najlepszym wsparciem, ale… z bliską osobą zawsze raźniej.
Wiecie co najbardziej zapadło mi w pamięć? Jego twarz na lotnisku. Kiedy szłam do odprawy i wiedziałam, że za bramkami nie będzie już odwrotu. Za każdym razem kiedy o tym myślę czuje takie ukłucie, smutek. Czułam się winna, czułam, że Go zostawiłam, mimo, że obiektywnie rzecz biorąc wcale tak nie było. Gdyby tylko chciał mógłby lecieć ze mną. Myślę, że już wtedy czuł, że to koniec i mimo, że nie było między nami romantycznych uczuć jak sprzed 9 lat, czuł to samo co ja, Że traci kogoś ważnego.


Jak się pożegnać z klasą, czyli nie mam 15 lat tylko 27 😀
Wiele związków rozpada się w dramatycznych okolicznościach. Zdrady, ciągłe awantury, rozwody, przemoc. Ciężko jest mówić o dojrzałym rozstaniu w takich sytuacjach. Z tego punktu widzenia moje rozstanie wydawało by się błahe. Nikt nikogo nie zdradził, nie kłóciliśmy się jak potłuczeni 🙂 , po prostu coś się wypaliło i nie było siły ani chęci by ten płomień na nowo rozpalić. Jak się kulturalnie pożegnać? Jak zakończyć związek by czuć się dobrze ze sobą?
Prosta sprawa (choć nie dla wszystkich).
Podziękujmy sobie za wspólnie spędzony czas, powspominajmy, usiądźmy przy kawie i porozmawiajmy o tym co nam się udało, ale i dajmy sobie konstruktywne rady (Uwaga! bardzo łatwo jest tutaj zacząć wypominać co było nie tak, nie o to chodzi), a na koniec życzmy sobie szczęścia.
Wydaje się proste. Gdzie leży więc problem?
W dojrzałości, oczywiście. Bo aby szczerze życzyć komuś szczęścia musimy być dojrzali emocjonalnie, musimy pogodzić się z tym, że od teraz ktoś inny będzie dzielił z Nim/Nią to szczęście, które kiedyś “należało” do nas. Mi się to udało i jestem z siebie dumna. Jak tego dokonałam? Proste. Adrian zawsze będzie dla mnie ważny, zawsze będzie częścią mojej historii, 9 lat to ogrom czasu, masa wspomnień, doświadczeń. A jeśli ktoś jest dla mnie ważny to zależy mi na jego szczęściu.
Takich rozstań wam życzę kochani 😀 (jeśli już będziecie musieli się rozstawać.)
Na koniec
Nie chcę was zniechęcać do podążania za własnymi marzeniami. Chcę was tylko przygotować na ogrom uczuć i emocji jaki się z tym wiążą. Jest gorzej niż na karuzeli. Dlatego jeśli nie czujecie się na siłach, dajcie sobie czas, przygotujcie się psychicznie. Co może w tym pomóc? Terapia 🙂 Ale o tym w kolejnych postach.
Ciao Pysiaczki 🙂
