Indonezja pachnąca kadzidełkami i deszczem, czyli pierwsze dni w dżungli.

Indonezja pachnąca kadzidełkami i deszczem, czyli pierwsze dni w dżungli.

Pierwsze kroki na Bali

Indonezja – kraj marzenie dla miłośników przyrody, ale i architektury i kultury. Przyznam się jednak, że byłam sceptyczna co do wyjazdu na Bali. Większość osób nie polecała, mówiąc, że mnóstwo turystów, że pijani Australijczycy i Rosjanie. Myślę, że faktycznie tak może być, ale bardziej w Kuta (to taka mała Ibiza), a my byliśmy w Ubud, a tu atmosfera jest zgoła inna.

Oczywiście jest Starbucks i są nowoczesne restauracje, a w niektórych sklepach ceny są bardziej australijskie, niż indonezyjskie. Niemniej większość miejsc jest tradycyjnych z regionalną kuchnią. Całe miasteczko jest niezwykle urokliwe. Ukryte w dżungli ze świątyniami obrośniętymi zielenią. Ogrom i siła przyrody jest tu zauważalna na każdym kroku. Dżungla zdaje się pochłaniać po kawałeczku domy, ulice, świątynie. Jest w tym jakaś magia.

Ubud, miasteczko w dżungli

Ubud jest miejscem lubianym przez miłośników jogi i relaksu. Nie ma tu głośnych dyskotek, a za to są liczne galerie, kawiarenki i knajpki oraz salony masażu. Miasteczko spokojnie można przejść na piechotę (to tak naprawdę 2 główne ulice). Z tym, że wilgotność jest tak wysoka, że po 10 minutach marszu jest się wyczerpanym jak po maratonie. Przynajmniej ja byłam 😀 ale może moja kondycja nie jest najlepsza.

W centrum jest market z lokalnymi wyrobami. Wszędzie otaczają cię penisy. Drewniane, kolorowe, srebrne, w tropikalne kwiaty, małe i duże, breloczki, otwieracze do piwa, rzeźby (jeszcze nie doszłam do tego dlaczego akurat penisy są tak cenione, ale coś musi w tym być).

Bali słynie z Luwak Coffee, najdroższej kawy Świata, bo wydalanej przez “dzikie” cywety. Zewsząd będą cię otaczać naganiacze zapraszający na plantacje kawy. Tam też trzymane są cywety, w małych, przeładowanych klatkach. Siłą zmuszane do jedzenia ziaren kawowych. Proceder ten jest dość powszechny i niestety zagrażający zdrowiu i życiu zwierząt. Dlatego jeśli nie musisz, a nie musisz to NIE PRÓBUJ TEJ KAWY, nie oglądaj plantacji, unikaj jakichkolwiek produktów odzwierzęcych (raz – etyka, dwa – zdrowie i higiena). Zdradzę wam, że ja kawę próbowałam (będąc pierwszy raz na Bali nie byłam do końca świadoma sytuacji zwierząt) i nie różni się ona niczym od zwykłej czarnej kawy. Także nie powtarzaj mojego błędu – nie pij Kopi Luwak!!!

Nieco dalej od ruchliwego centrum, już na obrzeżach można zobaczyć pola ryżowe i spokojnie toczące się życie mieszkańców.

Wskazówka: chodzenie poza ścisłym centrum nie jest najlepszym pomysłem. Brak chodników, duży ruch i wąskie drogi są dość niebezpieczne (jest też ślisko!). Wypożycz skuter – $6 za dzień.

Kup pelerynę. Jak pada to pada 😛 I kup ją wcześniej. Mieszkańcy wiedzą, że będziesz jej potrzebować i śrubują ceny jak mogą.

Co nas zaskoczyło na Bali?

Na pierwszy rzut oka miasteczka na Bali kojarzą się z chaosem. Dzieci, psy, kury na ulicach. Skutery jeżdżą jak chcą, całe rodziny na jednym skuterze (czasem nawet 5 osób), dzieci prowadzące skutery, wszyscy trąbią. Po przyjrzeniu się temu wszystkiemu dokładnie, a nawet po wtopieniu się w ruch drogowy zauważamy jednak, że wszystko współgra ze sobą w jak najlepszej harmonii.

Szalone skutery

Szalone skutery

Bieda, bieda i jeszcze raz bieda. Wiedziałam, że Indonezja to biedny kraj, ale nie spodziewałam się aż takich skrajności. Dzieci bawiące się w błocie, rozklekotane skutery, rozpadające się domy,  psy z chorobami skóry – różowe, bez sierści. W Meksyku nazywają tę chorobę – sarna. Pasożyty żerują na skórze, powoli ją zjadając. Sklepiki z patyczków w środku lasu. Żebracy proszący o pieniądze.

Sklep

Sklep

Architektura i kultura – domy na Bali są niezwykłe, każdy wygląda jak mała świątynia. Bogato zdobione z licznymi ołtarzykami, na których codziennie wystawiane są podarki dla bogów i kadzidełka. Kobiety ubrane w stroje tradycyjne. Mężczyźni w sarongach. Indonezja wydaje się kolorowa i pachnąca.  

Domy niczym świątynie

Nam zdarzyło się wejść do jednego z prywatnych domów, bo byliśmy świecie przekonani, że to świątynia. Przez wąski labirynt budynków wyszliśmy na niewielki dziedziniec (jakby patio) na którym kobieta siedząca na ziemi rokładala ryż na liściach bananowca. Kobieta spojrzała na nas trochę zdziwiona, ale nic nie powiedziała. Wróciła do rozkłądania ryżu. My za to zorientowaliśmy się, że zbłądziliśmy i to solidnie. Szybko wycofaliśmy się na ulicę. W Indonezji, a szczególnie na Bali łatwo o taką pomyłkę. 

Ubud

Ubud

Ceny – w Polsce ludzie myślą, że Bali jest drogie. Błąd. Jest bardzo, bardzo tanio. “OK. Zarabiasz w dolarach to Ci łatwo mówić” – powiecie. Mając dolary jest już totalnie tanio, ale nawet ze złotówkami ceny są do przyjęcia. Przykładowo: hotel na 10 dni w Ubud – 600 zł (pokój prywatny z łazienką, klimatyzacją i śniadaniem, w hotelu basen), czyli 30zł/os/dzień. A to był taki OK hotel, można znaleźć też dużo tańsze miejsca. Najdroższy jest jedynie bilet, ale jak już tu jesteś ceny są do przeżycia. Więcej o cenach w kolejnym poście.

Drogi na Bali

Drogi na Bali

Na Bali, jak i w całej Indonezji od listopada do kwietnia jest pora deszczowa. Niemniej każda z wysp jest nieco inna. Jedna mniej lub bardziej deszczowa od drugiej. Bali należy do tych bardziej. Prawie jak w zegarku zaczyna padać koło 15-16 i pada już do końca dnia i całą noc. Poranki są pochmurne, ale szybko wychodzi Słońce. Temperatura niezależnie czy pada czy nie utrzymuję się w okolicach 28*C.  

Podarki dla bogów

Podarki dla bogów

Czego nie lubimy na Bali i Lombok?

Nagabywaczy i naciągaczy. Wszędzie. Na każdym kroku. Na ulicach Ubud co metr siedzi facet z karteczką TAXI i nawet jak masz skuter będzie za tobą wołał taxi, taxi.

Turist hunterów – serio, takich ludzi z pewnością spotkacie nie raz. Są nachalni, chcą pieniądze za wszystko, za pokazanie drogi, miejsca na parkingu, nawet jeśli sam wiesz gdzie co jest. Głównie są to faceci na skuterach, którzy jak tylko wypatrzą turystę ruszają w pogoń. Nas jeden taki ścigał przez dobre 5 min. Nie odpuścił i jak nas dopadł namawiał na wizytę jego rodziny na plantacji kawy. Rzekomo za darmo. Jasne, tej.

Ludzie ci są tak nachalni i namolni, że aż odpychający, a czasami nawet wydają się niebezpieczni.

Będąc w porcie Padangbai, jeszcze siedząc w Uberze dopadła nas grupa facetów. Zaczęli otwierać drzwi, próbowali wyjąć walizki. Oczywiście chcieli nam sprzedać bilety na prom. Nie dajcie się namówić. W każdym porcie jest normalna kasa biletowa. 

A jakie są twoje wrażenia z Bali? 

A może odwiedziłeś/aś inne wyspy Indonezji?

Też drażnią cię nachalni naganiacze, czy raczej już nie robi to na tobie wrażenia? A jak przyroda? Bo to był mój pierwszy raz w takiej prawdziwej dżungli i byłam zachwycona 😀

Bali: 10 wskazówek dla początkujących, czyli jak nie dać się wyrolować.

Bali: 10 wskazówek dla początkujących, czyli jak nie dać się wyrolować.

Jesteśmy na Bali w Indonezji. WOW! Co dalej?

Wszystko pięknie. Jest dziko, jest przyroda, jest egzotycznie, bo inaczej, jest też bieda. A jak jest bieda to trzeba być czujnym na każdym kroku. Nie to, że ludzie są źli. Nie. Są cudowni, ale wiadomo – chcą zarobić. A turysta to synonim pieniędzy. I faktycznie większość odwiedzających Bali to bogaci Australijczycy i Rosjanie. Generalnie biali. My też biali (1/2), wiec też z pieniędzmi – w mentalności mieszkańców wyspy.

To moje pierwsze zetknięcie z tak biednym krajem i muszę przyznać, że po Australii moja czujność została uśpiona i zostaliśmy kilkukrotnie naciągnięci. Płacąc więcej. Niemniej na co chcę zwrócić uwagę: to więcej to od kilku do kilkunastu dolarów. Dla nas nie robiące, aż tak dużej różnicy, a dla mieszkańców to ogromne pieniądze. Mimo wszystko wolelibyśmy “nie przepłacać” za każdym razem 😀

A o moich wrażeniach z Bali możesz poczytać tutaj. 

10 wskazówek dla początkujących:

 

1. Wiza – wiele informacji na blogach jest mylących. Sprawa wygląda tak – wizę można dostać na 30 dni (za darmo) lub na 60 dni ($35 za pierwsze 30 dni i $35 za przedłużenie wizy. Problem jednak polega na tym, że nie można od razu na wjeździe zadeklarować 2 mc i za nie zapłacić. Płacisz za 30 dni, a następnie na tydzień przed końcem tych 30 dni musisz zgłosić się do agenta migracyjnego lub ambasady aby wizę przedłużyć. Zostawiasz tam swój paszport (no, no, never) i po kilku dniach odbierasz z wizą na kolejny miesiąc. Wiąże się to wiec z pozostaniem w jednym miejscu przez minimum tydzień i kolejnymi opłatami.

Rada: wjedź na miesiąc, potem wyjedź (do Kuala Lumpur, Bangkok, Darwin – najtańsze połączenia lotnicze) i po 1 dniu możesz już wjechać na kolejne 30 dni. 

Bali

2. Transport z lotniska – pierwsze zderzenie z mieszkańcami to taksówkarze na lotnisku. Nachalni do granic. Będą tak długo cię namawiać, aż się zgodzisz. Proponują “najniższe ceny”, pokazują licencje, podążają za tobą przez całe lotnisko, tłumaczą, że Uber na lotnisko ma zakaz wjazdu – FAKE NEWS!!!

Rada: nie zwracaj uwagi, nie nawiązuj rozmowy, zamów UBER (170000 IDR = 42 PLN na trasie    Denpasar – Ubud, 1,5h, za taxi 350000 IDR!!!)

Bali

3. Karta SIM – jeśli planujesz zostać w Indonezji na dłużej warto kartę kupić. Jeśli potrzebujesz ciągłego dostępu do internetu – karta będzie niezbędna (choć oczywiście znajdziesz kawiarnie i restauracje z Wi-Fi). Telkomsel to taki nasz T-Mobile lub Orange. Karty można kupić z internetem lub bez i potem doładować przez internet.

Rada: kup kartę na lotnisku (my kupiliśmy na jakimś wioskowym kramiku, rzekomo 15 GB, okazało się że 10 GB) i od razu zarejestruj (tak jak w Polsce musisz rejestrować kartę. Możesz to zrobić w każdym większym mieście pokazując paszport – koszt 12 PLN).

Bali

4. Wymiana waluty – opłaca się wymienić pieniądze na Bali. Stawki są dużo korzystniejsze (przynajmniej porównując do Australijskich).

Rada: weź gotówkę i wymień na Bali, ale tylko w większych punktach wymiany walut na głównych ulicach, nie wchodź w małe uliczki bo możesz dostać banknoty, które już wyszły z obiegu.

5. Płatności – postaraj się mieć zawsze banknoty o niedużym nominale, jak 5k, 10k, 20k. W restauracjach nie jest to problem, ale na stacji paliw czy wiejskim targu nikt ci reszty nie wyda, a tylko miło się uśmiechnie i ewentualnie dorzuci kolejną rzecz.

Rada: napiwek, czy tak zwany tip jest często wliczony w usługę w większych restauracjach, ale danie małego napiwku kelnerce jest mile widziane. Nie dawaj za to pieniędzy dzieciom, które sprzedają pocztówki czy kamienie. Nie wspieraj wyzysku dzieci!

6. Sarong – a co to takiego? Rodzaj okrycia, jaki Indonezyjczycy zakładają wchodząc do świątyni (a często też noszą na co dzień). Turyści mają obowiązek nosić sarong, jeśli chcą wejść do świątyni (a najlepiej mieć też zakryte ramiona!). Przed każdym obiektem stoi więc masa kramików, a kobitki namawiają, nawołują, ubierają cię w sarong. “Sarong, Sarong – you need to enter the temple”. No i masz. Nikt nam nie powiedział, że każda świątynia ma sarongi na stanie, które przy wejściu można po prostu ubrać i oddać wychodząc. Nieźle się uśmialiśmy 😀 Ale przynajmniej mamy fajną pamiątkę, a sarong wygląda modnie i można go nosić jak szal 🙂

Rada: Sarong możesz wypożyczyć w świątyniach, a jeśli chcesz kupić to: ręcznie robiony nie powinien być droższy niż 200 000 IRD, a taki farbowany 100 000 IRD. 

        Nie pytajcie ile zapłaciliśmy 😀

Bali

7. Auto czy skuter? Skuter! Auto jest bardzo trudno znaleźć, przynajmniej w Ubud. Prawdopodobnie w Kuta (bardziej imprezowe miasto na wybrzeżu) jest nieco łatwiej. To co jest tu niezmiernie popularne to taxi. Możesz wypożyczyć auto z kierowcą nawet na kilka dni i będzie cie woził gdzie chcesz. Jest to jednak stosunkowo drogie (dla nas, w porównaniu do skutera). Ruch drogowy wygląda jak samobójstwo, jednak tylko z boku. Jeżdżąc skuterami zauważyliśmy, że każdy trzyma się w miarę swojego pasa, daje sygnał klaksonem (sporo klaksonów!) przy manewrach. Skuterem też dojedziesz wszędzie i to dużo szybciej, bo auta na wąskich drogach, często zarwanych przez deszcze nie są w stanie przejechać. Jedynie komfort nieco mniejszy, ale za to przygoda przednia 😀

Rada: wypożycz skuter, koniecznie z kaskiem, kup plastikowe poncho (pada sporo) i ciesz się wolnością przemieszczania. Koszt: 60 000 IRD = 15 PLN/dzień

Bali

8. Negocjacje – jak już wspominałam na początku turysta = pieniądze. Dlatego ceny za niektóre produkty mogą być kilkukrotnie wyższe niż powinny.

Rada: Negocjuj. Jeśli nie jesteś w tym dobry po prostu udawaj, że nie jesteś zainteresowany. Powiedz, że za drogo i powoli zacznij się rozglądać po innych kramikach. Bardzo szybko cena spadnie. Czasem nawet dwukrotnie. 

9. Jedzenie – próbuj wszystkiego. Tak tak, może niektóre miejsca nie wygadają zbyt higienicznie, ale jeśli lokalsi tam jedzą to znaczy, że jest dobre. Spróbuj szczególnie soków, które są z Prawdziwych owoców. 🙂

Rada: Pamiętaj aby jeść potrawy, które przygotowane są na twoich oczach (szczególnie na lokalnych marketach).

10. Zwierzaki – wszyscy trąbią o tych agresywnych małpach ze wścieklizną, które będą cię gonić aby porwać twój portfel. Małpki są dość przyjazne, przypadki wścieklizny nie były tu notowane od dawna. To na co trzeba uważać to – PSY. Psy niestety mają pasożyty i choroby skórne, które łatwo przechodzą na człowieka. Można je dość łatwo wyleczyć, ale wizja robaczków oddających mocz do moich mieszków włosowych nie jest zbyt pociągająca.

Rada: Unikaj kontaktu z psami. Nie dotykaj, nie wołaj, nie karm. 

Coś pominęłam? Coś byście dodali?
Nowa Zelandia – wyspa północna

Nowa Zelandia – wyspa północna

Nowa Zelandia: Wyspa Północna

Nowa Zelandia jest marzeniem wielu. Była (i wciąż jest) moim. W lipcu tego roku (2017) odwiedziłam wyspę Północną. Dlaczego północną kiedy południowa dla większości jest bardziej atrakcyjna? Proste. Czas, koszty, pogoda. W lipcu na południu panuje sroga zima. Połowa dróg jest nieprzejezdna. Wyspa Północna ma jednak sporo do zaoferowania, i choć mniejsza nadal urzeka urodą i niezwykłymi krajobrazami. To tu ulokowało się wietrzne Wellington – stolica państwa, Tongariro z wulkanicznym krajobrazem oraz tropikalne Auckland. A jeśli interesuje was geologia to idealnie trafiliście bo wyspa północna to geotermalny raj.

Nowa Zelandia to przede wszystkim “inny Świat”. Przynajmniej dla mnie. Odmienna fauna i flora, klimat, architektura, kultura i zwyczaje. Wszystko tu jest inne. Ale tak dobrze inne, jeśli wiecie co mam na myśli 😀

No to jak się przygotować na ten raj na końcu Świata?

Garść praktycznych info

Jak się dostać do Nowej Zelandii?

  • Najtańsza opcja to długie loty z milionem przesiadek przez Azje, ale możemy znaleźć ofertę między 2500 – 3500 PLN w dwie strony (fly4free.pl). Ale to przypadki rzadkie i raczej ciężko upolować takie bilety.
  • Realnie rzecz biorąc na bilety musimy przeznaczyć min. 6 tys. PLN. Jeśli uda się znaleźć tańsze to super, ale w budżecie lepiej założyć, że jednak wydamy więcej niż mniej. Lepiej się miło zaskoczyć niż rozczarować, czyż nie? 😀
  • Najkrótszy czas podróży to loty przez Doha Katarskimi liniami – 25h.
  • Ja poleciałam do Auckland za $300 czyli jakieś 1000 PLN z tym, że z Melbourne. I to była okazja.

Gdzie i jak szukać lotów?

  • Polecam SkyScanner ale szukajcie na opcji incognito inaczej cukierki was wyszpiegują i przy każdym nowym zapytaniu ceny będą wyższe.
  • Fly4free jest dobre do wyszukiwania promocji. Jeśli jesteście elastyczni i możecie lecieć w dowolnych datach ta strona na pewno się przyda.
  • I know the pilot – lokalna strona na której możecie znaleźć ciekawe promocje i tanie loty.

A co jak już jesteście na miejscu?

Wszystko zależy od tego ile macie czasu i funduszy. Ja spędziłam tam 10 dni, podróżując bardzo niskobudżetowy (może tylko przeholowałam z nartami, to był duży wydatek). Przez te 10 dni wydałam ok. $2000 AUD czyli jakieś 6000 PLN (dokładne rozliczenie na dole posta). Czy da się taniej? Oczywiście, że się da. Wszystko zależy od twojego stylu podróżowania. 

Moja trasa

Moja trasa z racji na ograniczony czas przebiegała następująco:

  • 2 dni w Auckland
  • 2 dn Rotorua
  • Hobbiton – jeden dzeń
  • Taupo
  • Tongariro National Park – narty, jeden dzień
  • Wellington – dwa dni

Mapa miejsc przeze mnie odwiedzonych w Nowej Zelandii

Auckland: pierwszy przystanek

Auckland to niewielkie miasto (niecałe 1,5 miliona) położone nad brzegiem oceanu, na wielu malowniczych wyspach. Auckland to niezwykle zielone miasto. To co mnie zaskoczyło to klimat. Zbliżony bardziej do subtropików niż strefy umiarkowanej. Palmy, paprocie drzewiaste i bardzo przyjemne 15 – 17 stopni, a pamiętajmy, ze był lipiec czyli środek zimy na południowej półkuli.

Nocleg

W Auckland nocowałam u Ilony, Polki poznanej dzięki Polonii w Auckland do której napisałam zapytanie w poszukiwaniu hosta. Także jakie są ceny hoteli mogę wam mniej więcej określić kierując się cenami z Wellington (teoretycznie powinno być podobnie). Pokój dzielony, 4 os.  – $22 (70PLN)/ noc

Co zobaczyć w Auckland?

Auckland jest rozłożystym miastem, ale w centrum skupia się najwięcej atrakcji turystycznych. CBD jest maluśkie, w porównaniu do Melbourne. To o czym musimy pamiętać to czas pracy. To nie Europa, to nie Polska, gdzie sklepy są pootwierane do 22. Tutaj o 5 pm jest już cisza na ulicach. Pojedyncze puby lub kluby są otwarte ale większość sklepów zamknięta jest na cztery spusty. Lista miejsc, które trzeba zobaczyć:

  • Sky Tower 
  • Britomart – to stacja przesiadkowa, ale i tak ryneczek blisko portu, bardzo klimatyczne miejsce
  • Queen St – główna ulica CBD, pełna sklepów i kawiarni
  • Auckland Art Gallery Toi o Tāmaki – dla fanów sztuki nowoczesnej, za darmo
  • Downtown Terminal – budynek terminala portowego
  • port – nowoczesna architektura i piękne jachty
  • Silo Park – dla wielu pewnie niezbyt urzekający, ale na mnie zrobił wrażenie. Spędziłam tam dobre pół godziny, siedząc w deszczu, patrząc na Harbour Bridge.

 

  • Auckland War Museum – spokojnie bedzie nie tylko o wojnie. Muzeum mieści się w ogromnym, pięknym gmachu na szczycie wzgórza otoczonego parkiem. Muzeum podzielone jest tematycznie. Od początków powstania Ziemi, przez procesy wulkaniczne i plutoniczne, faunę i florę, rdzennych mieszkańców Wysp – Maorysów aż do współczesności. Na mnie zrobiło ogromne wrażenie i żałuje, że maiłam na nie tak mało czasu. Spokojnie można tu spędzić cały dzień.
  • Rangitoto Island – wyspa wulkaniczna, która jest obecnie rezerwatem. Aby się na nią dostać należy kupić bilet w Porcie (terminal 4). Wyspa jest przepiękna, dzika, zamieszkała jedynie przez liczne gatunki ptaków. Także dla mnie, ornitologa – amatora punkt obowiązkowy. Wspinaczka na szczyt trwa od 1-3h, w zależności od szlaku i kondycji także dobrze jest przeznaczyć cały dzień na tę wycieczkę.

 

Moss Wall

 

Gdzie zjeść?

Znajomy polecił mi meksykańską restaurację. Takiej ekspozycji smaków wcześniej nie przeżyłam.  OK OK już słyszę głosy – jak to tak, meksykańskie jeść w Nowej Zelandii? Nowozelandzkie też próbowałam i bez obrazy ale kuchnię to mają raczej kiepską. Mexico – Britomart – to adres, który trzeba odwiedzić.

 

Rotorua i okolice

Rotorua to małe miasteczko położone na terenach geotermicznych, co od razu czyni jest interesującym dla miłośników geografii i geologii. Całe miasto spowite jest jakby mgłą, ale tak naprawdę są to wyziewy z głębi ziemi. Ma to swoje plusy i minusy oczywiście. Z jednej strony wygląda zjawiskowo z drugiej zapach jest dość obrzydliwy ? Aczkolwiek dla mnie był to zapach nostalgii, która przeniosła mnie na chwilę do mojej ukochanej Islandii. Oprócz spotów geotermicznych miasto słynie z wciąż żywej kultury maoryskiej. Wokół znajdziemy kilka wiosek, niestety nastawionych głównie na turystę masowego, ale warto tak czy siak odwiedzić jedną lub dwie takie wioski.

Nocleg: ja za nocleg znowu nie płaciłam, bo miałam przyjemność zwiedzać okolicę z Niką, prezesem organizacji Maoryskiej działającej na rzecz zachowania dziedzictwa i kultury. Ale z tego co się orientuję za pokój prywatny z dzieloną łazienką zapłacicie ok. $40/noc

Co zobaczyć w Rotorua:

  • Rotorua Museum – przepięknie zdobiony budynek. Wizytówka miasta.
  • Saint Faith’s Anglican Church – pierwotne serce miasta i dzielnica maoryska
  • Jezioro Rotorua
  • Polynesian Spa – kąpiel w gorących źródłach
  • Whakarewarewa – The Living Maori Village
  • Te Puia – wioska maoryska (bardzej na pokaz niż prawdziwa), taniec Haka, pieśni ludowe, mini zoo z ptakami Kiwi (prawdopodobnie jedyna okazja żeby te ptasiorki zobaczyć), spacer po terenach geotermicznych, gejzer.
  • Blue Spring – Błękitne Źródła o krystalicznie czystej wodzie położone w lesie sekwoi. Krótki, ale bardzo przyjemny spacer w cieniu drzew.
  • Redwoods Treewalk – nieopodal Rotorua w lesie sekwoi znajduje się park linowy, gdzie przez ok. pół kilometra możemy wędrować po drewnianych kładkach zawieszonych wśród drzew. Osobiście polecam zrobić ten spacer kiedy las jest oświetlony lampkami.
  • Wai – O- Tapu – ogromne tereny geotermiczne w Taupo Volcanic Zone, 27 km od Rotorua. To tu znajduje się słynne Champagne Pool – gorące źródło zabarwiane na rdzawa kolor. Na Wai-o-Tapu należy przeznaczyć minimum 2h.

Hobbiton

Moje podróżnicze marzenie o Nowej Zelandii zaczęło się od J.R.R. Tolkien i Władców Pierścieni. Najpierw oczarował mnie film, ale szybko stwierdziłam, że w książce z pewnością znajdę więcej. Tak też było. Nowa Zelandii stała się numerem jeden na mojej liście. Wiedziałam, że listopad to najlepszy miesiąc na odwiedzenie Antypodów. Wiosna, kwiaty w rozkwicie. Ale… postanowiłam zrobić coś szalonego. Znowu. Spędzić urodziny w Hobbitonie. I jak postanowiłam tak zrobiłam 😀 A jak się tu dostać? Są dwie drogi: z Rotorua lub Auckland. Bilet należny zabooować odpowiednio wcześnie i stawić się na umówione miejsce, gdzie autokar zabierze nas w Świat Hobbitów.

Tongariro National Park i Taupo

Z Rotorua znajomi zawieźli mnie do Taupo, sennego miasteczka nad brzegiem największego jeziora Wyspy Północnej o tej samej nazwie. Widok jest nieziemski. Na horyzoncie górują ośnieżone szczyty wulkanów, a niebo ma kolor fiołków. Tego widoku nigdy nie zapomnę. W Taupo spędzałam noc w hostelu ($22) by rano udać się do Whakapapa Ski Arena na narty w Mordorze. To tu bowiem kręcono sceny do filmu. Do parku pojechałam wypożyczonym autem, ale z tego co wiem można też dojechać busem, jednak nie jest to takie proste i nie zobaczy się wszystkiego.

Wellington: wietrzna stolica

Z Wellington zapamiętam wiatr, który urywał głowę i pogodę niczym w Dani. Co 10 min Słońce – deszcz, Słońce – deszcz. Wellington jest dużo mniejsze niż Auckland i ale ma bardziej rozbudowane CBD, ale zasadniczo to nieduże miasto i 2-3 dni spokojnie wystarczą. Chyba że jesteście miejskimi tygrysami co chcą każde muzeum zaliczyć, no to przyda się więcej czasu 😀 To co konieczne warto zobaczyć to:

  • CBD – pełne sklepów i nowoczesnych budynków
  • Cable Car i Botanic Gardens
  • The Weta Cave – dla fanów Trylogii
  • Te Papa museum – mega nowoczesny obiekt z ogromną ekspozycją. Wejście jest darmowe, a muzeum nie przypomina tych nudnych jakie mamy u nas więc warto poświęcić 2-3h lub więcej.
  • Przystań i port

Wydatki

Koszty jakie poniosłam są zminimalizowane do minimum bo podróżowałam niskobudżetowo. Z noclegów zapłaciłam jedynie za hostel w Taupo i dwie noce w Wellington. Jadłam zupki chińskie i tosty. Jedynie w Auckland dwa razy poszłam do restauracji co kosztowało mnie ok. $50. Podróżowałam tanimi busami firmy ManaBus oraz InterCity., które z czystym sumieniem mogę polecić. Wygodne i z darmowym WiFi.

Lista poniesionych kosztów:

Sky Tower Auckland- $29

Auckland War Museum – $25

Auckland bus na jeden dzień – $10

Bus Auckland Rotorua – $25

Bus Rotorua Taupo – $25

Objazd Rotorua z koleżanka (paliwo) – $20

Auto  i paliwo (Tongariro trip) – $100/dzień

Narty I buty – $50/dzień

Skipass – $120

Kawa i bułka na stoku – $15

Bus Taupo – Wellington – $30

Bus Wellington – Auckland $50

Te Puia – $55

Rangitoto Island – $30

Pamiątki $300

Jedzenie $20/dzień *10 = 200

Restauracja – $50

Bilety lotnicze – $300

Redwoods Tree Walk – $25

Wai – O – Tapu – $33

Hobbiton z Rotorua $120

The Weta Cave – $45

Hostel Dixon w Wellington (centrum miasta) – $22/noc

Razem: $1679 (5 450 PLN)

Ubezpieczenie w podróży. Jak wybrać odpowiednią agencję aby uniknąć problemów?

Ubezpieczenie w podróży. Jak wybrać odpowiednią agencję aby uniknąć problemów?

Ubezpieczenie w podróży

Ubezpieczenie jest niezwykle ważne. Wiem to z własnego doświadczenie, bo nie raz musiałam z niego korzystać. Ale i praca w biurze podróży Itaka czy Rainbow uzmysłowiła, że bez ubezpieczenia nie ma co się wybierać w nawet najmniejszą podróż.

Większości nam się wydaje, że nic złego się nie może wydarzyć. Nie chcemy sobie zaprzątać głowy negatywnymi scenariuszami. Przecież jedziemy na wakacje. Wielu moich klientów z trudem dało się namówić na wykupienie podwyższonego ubezpieczenia. Największym zaskoczeniem byli dla mnie klienci wyjeżdżający w egzotyczne rejony jak Nepal czy Meksyk tylko z podstawowym ubezpieczeniem. Nie oszukujmy się. Takie ubezpieczenie jest dobre jeśli mamy katar i musimy wykupić leki, ale przy poważniejszych problemach już nie wystarcza.

Skąd niechęć do ubezpieczycieli?

Odpowiedź jest prosta. Ubezpieczyciel jest jak kumpel któremu pożyczyliśmy PlayStation. Chętnie weźmie, ale niechętnie odda.

Ubezpieczenie może być bardzo tanie (jeśli jedziemy na tydzień do krajów UE) lub ekstremalnie drogie (kraje zagrożone wojną lub atakami terrorystycznymi). Ubezpieczenie drożeje jeśli zadeklarujemy jakieś choroby przewlekłe. Wówczas cena może podskoczyć nawet trzykrotnie. Liczy się też oczywiście czas podróży i wiek.

Ubezpieczyciele chętnie wezmą nasze pieniądze, ale by potem odzyskać kwotę jaką wydaliśmy na leki, lekarzy czy szpital jest niezwykle trudno. I nie ma tu reguły jaki ubezpieczyciel. Ja przykładowo korzystałam już z 4 różnych firm i zawsze proces odzyskiwania pieniędzy był długi i “bolesny”.

Ubezpieczyciel, którego zdecydowanie nie polecam

Ubezpieczyciel, który w ogóle się nie sprawdził w Australii (być może w Europie jest lepiej) to Allianz. Wykupiłam ubezpieczenie na rok, Globtrotter. Brzmi podróżniczo, co nie? 😀 Też tak myślałam. Wcześniej oczywiście sprawdziłam opinie. Były bardzo podzielone. Od super zachwyconych klientów do kompletnie zniesmaczonych. Ale po sprawdzeniu innych firm doszłam do wniosku, że ideału się nie znajdzie.

Co poszło nie tak?

Otóż pierwsze problemy pojawiły się kiedy poprosiłam o umówienie wizyty u lekarza. Firma “nie ogarneła” różnicy czasu i poinformowała mnie o wizycie, kiedy już było po wizycie 😀 (dwukrotnie).

Następnie kiedy już do lekarza się udałam i przesłałam rachunek, FV oraz receptę Allianz zażądał raportu medycznego, o którym nie poinformował mnie wcześniej. Raport jak wynikało z maila ma być opisem od lekarza co zaszło. No to wsiadłam w pociąg. 3h i dostałam raport. Co się okazało? Że brakuje jakiegoś tajnego kodu. Tu już się mocno zdenerwowałam, bo za każdą wizytę muszę płacić $75. Napisałam do Allianz, że nie powiadomili mnie o tym jakie informacje konkretnie są potrzebne i nie zamierzam 3 raz jechać do lekarza. Odpisali, że w takim razie dane są niekompletne i nie mogą mi zwrócić kosztów. Jak się potem dowiedziałam w Australii nie stosuje się kodów wymaganych przez Allianz. I tak ponad $300 poszło lekką ręką.

Zatem jaki ubezpieczyciel

Jeśli wybieracie się do jakiegoś kraju z zamiarem mieszkania tam przez dłuższy czas dobrze jest znaleźć lokalnego ubezpieczyciela. W razie wypadku lub potrzeby konsultacji placówkę macie pod ręką, a nie tak jak w Polsce musicie dostosować się do różnicy czasowej, godzi otwarcia lub infolinii za którą trzeba zapłacić krocie. Do tego lokalny ubezpieczyciel jest lepiej rozpoznawalny niż jakieś PZU czy Hestia z Polski.

W Australii polecić mogę Bupę. Różne warianty ubezpieczenia do wyboru. Ceny też przystępne, a w dużych miastach przynajmniej kilka biur w których można się skonsultować.

Dlaczego więc nie wybrałam Bupy? 

Mój angielski nie był na jakimś wystrzałowym poziomie kiedy wyjeżdżałam. Co innego rozmawiać, a co innego czytać regulamin ubezpieczyciela po angielsku. Nawet po polsku często jest to dla mnie masło maślane. Trochę się więc przestraszyłam, że w razie potrzeby mogę się nie dogadać. Błąd. Masz ubezpieczenie. Masz numer polisy. Idziesz do lekarza, szpitala. Pokazujesz i po problemie. Oni już wiedzą jakie są procedury bo to ich lokalna firma.

Wnioski

Nie bójcie się lokalnych ubezpieczycieli. Często gęsto okazać się mogą bardziej przydatni niż nasi Polscy, którzy trzymają się kasy jak tonący brzytwy, a za ekranem komputera siedzą chyba roboty, a nie istoty ludzkie. Jeśli wybieracie się w odległe zakątki Świata warto wykupić droższe ubezpieczenie. W krajach Azji czy Oceanii szpitale są głównie prywatne, a co za tym idzie bardzo drogie. Dzień w szpitalu w Melbourne to koszt od $1500 do $3000 (jeśli jesteś na zwykłym oddziale).

Na YouTube

Sprawdź moje wideo o systemie zdrowia w Australii i jak działa ubezpieczenie, kiedy trafisz do szpitala.

Sprawdź też inne filmy na YT.