Wiza z agencją
Jeśli przed wami proces wizowy do Australii pewnie zastanawiacie się czy sami dacie sobie radę. Być może moja historia pomoże wam podjąć decyzję. Wiza z agencją nie była moim planem ale zmieniłam zdanie. Dlaczego? Posłuchajcie..
[Nie jest to żadna reklama. Nikt nie płaci za tego posta.]
UPDATE
Od 2017 proces wizowy się nieco zmienił. Są obecnie dwie tury – letni i jesienna. Limit zwiększono do 300 osób i bodajże możliwa jest aplikacja online. Niemniej poniższe informacje mogą wam się przydać.
Moja historia…
Zaczęła się od spotkania właśnie z taką Agencją. Początkowo zabrałam się za wszystko sama. Jednak obawiając się, że nie ogarnę postanowiłam skorzystać z pomocy pani Magdy z Australia Study.
Większość rzeczy załatwiłam sama. Jednakże, do tego stopnia nie umiałam oddać tak ważnej sprawy w obce ręce, że mimo, iż to pani Magda miała mój wniosek do ministerstwa (jak i kilku innych osób), to sama postanowiłam stanąć w kolejce i zabookować dla niej miejsce. I dobrze zrobiłam, bo byłam 50 na liście przychodząc o 5 rano 1 lipca. Jak się potem okazało najważniejszy był jednak moment odbioru listów z Ministerstwa, a na to dałam już upoważnienie pani Magdzie. Moja obecność na nic by się zdała, bo nawet nie weszłabym do budynku. Musiałam zaufać, że wszystko pójdzie dobrze. I poszło.
Złość
Wiele osób hejtuje agencje i osoby z nimi współpracujące. Faktycznie przede mną stał w kolejce agent z plikiem 50 wniosków i to jest trochę słabe. Niewiele osób jednak wie, że wniosek ten w ich imieniu może złożyć koleżanka czy babcia. Tym samym ja mogłabym mieć plik 30 wniosków. Moja agencja wspierała zaledwie kilka osób, bo na tyle mogli sobie pozwolić. Nie widziałam wiec, w tym nic niestosownego, że złożymy 10 wniosków od razu. Ale w kolejce okazało się, że agenci to samo zło i postanowiłam się nie przyznawać kim jestem, a z panią Magdą umówiłam się, że będzie udawać moją ciocię, aby nie wywołać niepotrzebnych awantur.
Niepewność
Z perspektywy czasu widzę, że z wieloma sprawami poradziłam sobie sama. Niemniej pani Magda zrobiła jedną, kluczową rzecz – zawiozła na czas wnioski do Berlina. A i z tym były pewne komplikacje, bo na kilka dni przed startem naboru Ambasada Australijska wyłączyła telefon dla petentów (z natłoku telefonów) i ogłosiła, że wnioski mogą napływać jedynie pocztą. Zaczęły się gorące rozważania jak to zrobić, który kurier najszybciej je dowiezie, w grę wchodziła nawet poczta lotnicza prywatnym samolotem DHLu. I tu nieoceniona okazała się właśnie Agencja. Bo agenci mają swoje sposoby aby kontakt z ambasadą mieć. I tak, nic mi nie mówiąc (aby zapobiec wyciekowi informacji), zostawiając mnie w stresie, pogodzoną, że właściwie szanse już przepadły pani Magda pomknęła do Berlina, bo jak się okazało jednak można było te wnioski złożyć osobiście 🙂
Radość
Zadzwoniłam wieczorem, właściwie już zrezygnowana z zapytaniem jak poszło. A w telefonie słyszę: „Właśnie wracam z Berlina, twój wniosek czeka na rozpatrzenie, zadzwonię wieczorem”. Byłam w takim szoku, że zaczęłam tańczyć i skakać. Siedziałam wtedy w pracy, w najbrzydszym biurze na Świecie, w Rainbow w Swadzimiu. Byłam w małej, brudnej kuchni, w której utknęłam na kilka miesięcy i z której myślałam, że nie uda mi się tak szybko uciec. I nagle taka wiadomość. Przed oczami pojawiły mi się piękne plaże, dzikie zwierzęta i daleka podróż, o której zawsze marzyłam. Byle gdzie, byle daleko.
Jak zdobyć wizę? Zajrzyj tutaj.