Islandia moimi oczami jest tajemnicza i dzika. Nieokiełznana.
Wszystko jest przepełnione jakąś dziwną energią. Magiczna na Islandii jest też muzyka i ludowe wierzenia. Trochę tak jakbyśmy przenieśli się do Świata sprzed lat. Świata legend, morskich potworów, drewnianych łodzi. Słychać to w melodyjnych folkowych utworach. Moim ulubionym autorem jest Asgier w wersji islandzkiej (angielska też jest ciekawa, ale zdecydowanie wolę oryginał).
Pierwszy raz usłyszałam jego piosenkę na youtube.com. Poszperałam w internecie i okazało się, że za jakiś miesiąc jest koncert w Poznaniu.
Zbieg okoliczności? Oczywiście na koncert poszłam. Było fantastycznie. Muzyka islandzka mnie oczarowała.
Za muzyką podążał nieubłaganie Film. Kino islandzkie jest raczej niszowe i dość ciężkie. Jeśli nie pokochasz go miłością bezgraniczną każda minuta filmu będzie udręką. Mój pierwszy film w tej tematyce to Noi Albinoi. Dość “lekki”. Historia chłopaka marzącego o wielkim Świecie, a mieszkającego w odciętej od cywilizacji wiosce.
Inne filmy islandzkie, które mogę polecić to: O koniach i ludziach (Adrian po wyjściu z kina zażądał ode mnie zwrotu pieniędzy za bilet :D), Barany. Islandzka opowieść.
Ludowe wierzenia to coś co zawsze wydawało mi się nieco przerysowane. Nie wierzyłam, że taki rozwinięty kraj może tak kurczowo trzymać się dziecinnych legend o trollach i zielonych skrzatach. Jednak na miejscu moje odczucia zostały zweryfikowane. Będąc na Islandii czuje się jakby otaczającą moc przyrody. Jakby faktycznie wszystkie kamienie miały oczy. Chyba wynika to z obcowania z nieskażoną przyrodą. Wszędzie też rzucają się w oczy stosy z kamieni.
Nierozerwalnie Islandia będzie kojarzyć się z opuszczonymi farmami, których jest na wyspie mnóstwo. Domy z wybitymi oknami, odłażącą farbą stojące samotnie na pustkowiach pośród trwa i mchów. Ciekawią i zarazem przerażają. Ponoć są nawiedzone i kosztują krocie.