Intro.
Nie wiem czy jest sens marnować miejsce na kolejne wywody w stylu: jak się tam dostać? co zabrać? gdzie jeść? Ten kto wybiera się na Islandię, myślę, że ma głowę na karku i wie, gdzie jedzie ?
Na wielu innych blogach znajdziecie już całe poradniki. Polecam szczególnie Bite of Iceland Przepiękne zdjęcia i inspirujące teksty o mało znanych faktach z życia Islandczyków. Ale przede wszystkim znajdziecie tu informacje o ciekawych miejscach oraz praktyczny poradnik “Jak tanio Podróżować po Islandii”.
Pokrótce jednak streszczę jak wyglądały nasze przygotowania, gdyż Islandia to jednak nie taki łatwy temat.
Samolot
Najważniejsza sprawa to jak się dostać na Islandię. W końcu to dość daleko. Najlepszym wyjściem jest więc samolot. A ceny różnią się czasami dość znacznie. Osobiście sprawdzałam loty przez dwa miesiące i najlepsze ceny na wrzesień były w czerwcu. Można było wówczas kupić bilet za niecałe 600 zł w dwie strony. Ale niech nas nie zmyli ta niska cena. Tanie linie lotnicze jak WizzAir czy WOW Air doliczają dodatkowe opłaty za niemal wszystko (za miejsce w samolocie, za odprawę na lotnisku, itp). Oczywiście zapłacić tez trzeba za bagaż rejestrowany (ale to raczej nikogo nie dziwi). Tu różnice też mogą być znaczne. Dlatego warto sprawdzić u kilku przewoźników.
Ostatecznie kupiliśmy bilet na WizzAir z wylotem z Gdańska. Cena takiego biletu (razem z wszystkimi dodatkowymi opłatami): 1024 zł
Auto
Wypożyczenie auta to bardzo ważna sprawa. Warto sprawdzić ceny na kilku stronach. Ja polecam taniwynajemaut.pl Wypożyczając auto musimy zwrócić uwagę na kilka ważnych szczegółów:
- ubezpieczenie (ważne, żeby było kompleksowe = auto szyby !!!, kradzież, uszkodzenia lakieru!!!) Dlaczego to jest tak ważne? Bo jazda po Islandii to jazda po szutrze, kamieniach i tym podobnych. Dlatego ubezpieczenie szyb to podstawa (zobaczycie, jak inni kierowcy będą wam strzelać kamieniami spod kół. My dostaliśmy kilka razy). Tak samo z ubezpieczeniem na odpryski lakieru. To niemal nieuniknione, bo nawet główna trasa nr 1 zamienia się momentami w drogę szutrową.
- 2 WD czy 4WD? – No najpierw trzeba wiedzieć co to znaczy. Otóż chodzi o napęd. Na cztery koła przyda wam się jeśli planujecie wjazd w interior (ale taki naprawdę interior). Na większości tras 2WD spokojnie dałby radę. My mieliśmy wprawdzie 4WD, ale nawet na drogach offroadowych nie był nam potrzebny. A cena takiego auta jest dwukrotnie wyższa!!!
- Umowa – spisywana jest po angielski, a najważniejsze zapisy są zazwyczaj małym druczkiem. Dlatego umowę powinna podpisywać osoba znająca angielski!!! Może się tak zdarzyć, że ubezpieczyciel będzie chciał obciążyć wasze konto na czas wypożyczenia samochodu. Są to zazwyczaj duże kwoty i niedoczytane tworzą problemy.
- Kierowca – to kolejna ważna sprawa. Pamiętajcie, że osoba wypożyczająca auto jest jednocześnie pierwszym kierowcą, a za każdego kolejnego trzeba dopłacić.
- Odpowiedzialność – pamiętajcie, że drogi na Islandii choć są w bardzo dobrym stanie, nie należą do najłatwiejszych (deszcze, silne podmuchy wiatru, brak pobocza, pagórkowate tereny, góry, szutry, itp.). Dlatego jeśli nie czujecie się na siłach – nie pchajcie się za kierownicę. Chodzi nie tylko o was, ale o zdrowie i życie pozostałych pasażerów. Rozsądek first!
Bagaż
WizzAir ma limit 23 kg bagażu rejestrowanego. Spakowaliśmy się na styk, zabierając sporo ciepłych ubrań i jedzenie na pierwsze 3 dni. Ponoć na Islandię nie można wwozić suszonej kiełbasy, kabanosów, itp. Można! ? A przynajmniej mi się udało. W końcu: wyprawa bez kabanosów, to nie wyprawa. Co zabrałam lub czego nie zabrałam,a by się przydało:
- polar x2 (jeden zupełnie wystarczy)
- wełniany sweter x1
- bielizna termiczna x1 (spodnia, koszulka)
- bielizna (zapas skarpetek to podstawa)
- grube skarpetki (do spania)
- koszulki x3
- spodnie dresowe x2
- zwykłe spodnie x1
- traper x1
buty zimowe(nie przydały się)- kurtka zimowa
- buff
- czapka
- rękawiczki
- pidżama ??? (pod namiot zupełnie nie przydatna, ale w hostelu była OK)
- ręcznik
- klapki
- strój kąpielowy !!! (kąpiele w gorących rzekach i źródłach)
Z ciuchów to tyle i tyle zupełnie wystarczy na 10 dni. Inne rzeczy:
- palnik gazowy !!!
- sztućce (ja mam takie składane 4 w 1)
- garnek (bez niego nawet wody nie podgrzejecie na zupkę chińską ? )
- kubek
- talerzyki lub miseczki (do zupek)
- zapałki
- gąbka do naczyń
- latarka
- przejściówka do zapalniczki samochodowej !!!
- ładowarka do kamery i telefonu
- karty pamięci
- przewodnik
- dobra mapa (najlepiej wodoodporna)
- namiot
- plandeka !!! (nieoceniona, jeśli macie namiot za 100 zł)
- linka (do przywiązania plandeki)
- koce ratunkowe (8 zł w aptece, a może uratować życie)
Garść praktycznego info
Butli gazowej na pokład samolotu nie zabierzecie. Można je kupić „ponoć” na każdej stacji. No, nie do końca. W Keflaviku na żadnej stacji nie kupicie butli. Warto szukać w sklepach sieci BYKO 63°59’57.6″N 22°32’48.6″W (takie nasze Castoramy). Dalej już jest nieco prościej i faktycznie na stacjach pojawiają się butle. My na wszelki wypadek kupiliśmy od razu 4 małe butle (i tyle nam wystarczyło, przy codziennym gotowaniu rano i wieczorem wody na herbatę i zupki, a w ciągu dnia jakiś gulaszy).
Wymiana pieniędzy na euro to kiepski pomysł. Oczywiście prawie wszędzie przyjmą euro, a wydadzą w koronach islandzkich. Ale praktyczniej jest po prostu płacić kartą. Debetowa również daję radę. To mit, że tylko kredytową można płacić. Ale, żeby nie było rozczarowania lepiej udać się do swojego banku i jeszcze dopytać.
Nocowanie na dziko jest możliwe. My tak spaliśmy większość czasu (2 razy w hostelu). Wszyscy rozpisują się o tych płotach, które są wszędzie. Prawda, jest ich sporo, ale tylko na południu. Niemniej mało kto mówi o innym problemie. znacznie dla nas poważniejszym. Brak drzew. Na Islandii nie ma drzew, a co za tym idzie ciężko jest się schować (nie przed kimś, ale na przykład przed wiatrem). To też inny problem. Toaleta ? nie ma za czym się schować. Nam znalezienie dobrego miejsca zajmowało zwykle koło godziny. Spaliśmy w zagłębieniach, na gnojowisku, za jakimś wałem z ziemi, na fiordzie (ale to akurat było głupie, bo nas prawie zdmuchnęło). Kolejna sprawa to podłoże. Niemal wszędzie albo kamieniste albo podmokłe. My mieliśmy koce ratunkowe, które rozkładaliśmy na spodzie namiotu, więc było całkiem przyjemnie. ?
Godziny działania sklepów i stacji, a także innych punktów usługowych są na Islandii cudowne. Szanuje się tam pracownika i dlatego sklepy czynne są zwykle od 9 do 19, a w weekendy od 10 – 18, a czasem nawet do 14:00. Stacje paliw są samoobsługowe. Wkładamy kartę do automatu i tyle. Nie ma za to sklepów typu Żabka, czynnych cała dobę. Jest sieć Bonus, najtańsza. Są też sklepy Netto (nieco droższe). Wszystko czynne max do 19:00. W dużych miastach (jak Akureyri, Rejkiavik) dłużej są czynne kawiarnie i puby (ale też bez szału. W Akureyri ok. 22 barman zerkał na nas czy aby nie chcemy już wyjść).
Trasa
Nie ma większego sensu rozpisywać się dokładnie jak jechaliśmy, bo każdy z was przygotuje sobie z pewnością swoją unikatową trasę i z pewnością na miejscu zostanie ona poddana próbie i zmodyfikowana kilkukrotnie (jak w naszym przepadku, kiedy na drodze po porostu coś nas zaciekawiło i zboczyliśmy z drogi).
To co ciekawego można zobaczyć w regionie znajdziecie na zdjęciach (oczywiście to tylko części atrakcji, bo po przylocie zatrzymywaliśmy się co 5 minut na fotkę, ponieważ wszystko było fascynujące i takie inne).
A jeśli zdjęcia wam nie wystarczą, to zapraszam na film z wyprawy.
Półwysep Reykianes
Pierwszego dnia po przylocie nocowaliśmy w Gardur na polu namiotowym, za 7 euro od osoby, ale mieliśmy do dyspozycji kuchnię na powietrzu i toalety z ciepłą wodą i ogrzewaniem. Nie był to najlepszy wybór, bo od oceanu bardzo ciągnęło i nieco zmarzliśmy.
Drugiego dnia przejechaliśmy cały półwysep trasą nr 45 oraz 425 i dalej 427, odbijając po drodze na Blue Lagoon i jezioro Kleifarvatn. Warto tu podjechać, bo przed samym jeziorem są tereny geotermalne ze śmierdzącym wyziewami 🙂 Na półwyspie warto też odwiedzić most łączący dwie płyty tektoniczne. Euroazjatycką i północnoamerykańską. Dla miłośników geografii i geologii takich, jak ja jest to niesamowite przeżycie.
Þingvellir
Następnie pojechaliśmy do PN Þingvellir (trasa 427, 38, 1, 35, 36) po drodze mijając zielone tereny porośnięte nieznanymi mi krzakami, w których kryły się prześliczne domki letniskowe, a na horyzoncie wyłaniały się księżycowe góry o kopulastych szczytach. Widoki są przepiękne, a sam Park robi wrażenie. Również pod względem infrastruktury turystycznej. W Parku zobaczycie przedłużenie tych samych płyt tektonicznych (no, raczej) co w okolicach Keflaviku, z tym że w dużo większej skali. Do tego piękne wodospady i ścieżki skryte wśród krzewów, a wszystko w otoczeniu jeziora o niespotykanej wręcz przejrzystości. Z Parku Narodowego ruszyliśmy w kierunku Geysira. Osobiście uważam, że tereny między PN, a Heklą (czyli wszystko co rozciąga się od Geysira i Gulfoss na południe) to jedne z najpiękniejszych miejsc na Islandii. Jest tam tak zielono i soczyście, a dodatkowo wszędzie są konie i pastwiska. Klimat też jest tu przyjemny. Nie wieje.
Islandia Południowa
Południe wyspy to wodospady, ostre krawędzie gór, fale oceanu, wulkany i lodowce. Wszystko monumentalne. Po nieudanej próbie objechania Hekli (tylko dla auto-olbrzymów) wróciliśmy na drogę nr 1, a tam atrakcje niemal układają się jak na tacy. Jedna za drugą. Wystarczy kawałek zjechać z drogi na parking, przejść 200 m i już jesteśmy pod wodospadem. Lub za, lub nad, lub obok. Z każdej strony wodospadu. Z pewnością trzeba zobaczyć wulkan Hekla i Eyjafjallajökull, wodospady: Seljalandsfoss, Gljúfrafoss (to ten nieco dalej, do którego wchodzi się albo po łańcuchach, albo przez wąski przesmyk, po kamieniach w strumyku), Skógafoss (ten to dopiero olbrzym. Wejście na sam szczyt zajmuje chwilkę. Warto włączyć Endomondo :D). Kolejnym ciekawym miejscem są czarne plaże. Jest ich kilka, a my jedną prawie byśmy przeoczyli. Pierwsza to Reynisfjara (najlepszy widok jest jadąc droga 218 do samego końca, ale można też na nią zejść wjeżdżając drogą 215), drugą widać po wjechaniu pod latarnię Dyrhólaey Arch, a trzecia to taka najbardziej dzika w miasteczku Vik i Myrdal. Dalej naszym oczom ukazały się ogromne jęzory lodowcowe, co mnie osobiście wprawiło w osłupienie i zachwyt. Pod koniec dnia zajechaliśmy do Hofn gdzie w portowym pubie wypiliśmy piwo. Za oknem szalała wichura, lało jak z cebra, a my siedzieliśmy w ciepłym pubie patrząc przez małe okno w nadziei na poprawę pogody.
Fiordy wschodnie
Pogoda się nie poprawiła i tak po nocy na fiordzie (której nikomu nie polecam, chociaż widok rano był nieziemski) ruszyliśmy w kierunku Egilsstaðir. Większość czasu chmury wisiały tak nisko, że nic oprócz kawałka gór i czerni oceanu nie było widać. To też nie robiliśmy postojów i niemal całe fiordy przejechaliśmy na „jednym wdechu”. Wydarzyło się tam jednak coś niezwykłego. Pierwszy raz w życiu widziałam dzikiego renifera. Stał sobie ot tak na zboczu góry.
Mimo fatalnej widoczności warto było jechać tą malowniczą trasą. Wierzę, że przy sprzyjającej pogodzie widoki muszą być oszałamiające. Więc nie zniechęcajcie się i jeśli macie czas i pieniądze (bo to sporo dodatkowych kilometrów) to wybierzcie się na fiordy wschodnie.
Islandia Północno – Wschodnia
Jednym z miejsc, które koniecznie chciałam zobaczyć było Seyðisfjörður, ponieważ na drodze nr 93 do tej właśnie miejscowości kręcono scenę „longbordową” z Waltera Mitty. To jedno z najładniejszych miasteczek jakie widziałam. Urokliwe, z kolorowymi domkami i ogromnym promem w porcie, który wydaje się nieco nierzeczywisty na tle tych drewnianych domeczków. Głową atrakcją jest błękitny kościół. Na mnie jednak ogromne wrażenie zrobiło otoczenie. Miasto leży na samym końcu fiordu, w dolinie, przez którą prowadzi kręta i jedyna droga. W Kaffi Lara przy „deptaku” zjedliśmy hamburgera z islandzkiej wołowiny. I był to chyba najlepszy hamburger jakiego jadłam (fot.). Ta część Islandii to także jedyny las na wyspie, wodospady i księżycowy krajobraz pól lawowych. Wioska, którą polecam wam odwiedzić to Möðrudalur, najwyżej położona wioska na Islandii. Okolica jest niezwykle malownicza, a kawiarnia jest wręcz bajkowa. Poczułam się tam jak u dawno niewidzianej babci. Było ciepło i przytulnie. I tam właśnie kupiłam ręcznie robione rękawiczki z owczej wełny, bo te w sklepach z pamiątkami są z maszynowej produkcji (i są 4 razy tańsze).
Okolice jeziora Myvatan to również krajobraz księżycowy, z pseudo kraterami, wyziewami, bulgoczącymi błotkami i gorącymi źródłami (kąpiel w Myvatn Nature Baths to koszt ok. 120 zł, ale możesz siedzieć do woli).
Akureyri
To miasto mnie urzekło. Atmosfera jest nieco senna, jak wszędzie zasadniczo. Ale mamy tu przytulne knajpki i kawiarnie z pysznymi ciastami i regionalnymi piwami. Główna ulica nie jest zbyt długa, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie. W Akureyri nocowaliśmy w hostelu (AkurInn GuestHouse, 115 zł/os. w pokoju 4-osobowym. Bardzo fajne miejsce w dobrej cenie i lokalizacji), bo wszystko już mieliśmy mokre po kliku dniach w deszczu. W mieście wart zobaczenia jest ogród botaniczny, który ma tam rację bytu ze względu na panujący mikroklimat (i faktycznie w okolicy było nad wyraz ciepło). Na głównej ulicy weszliśmy do pubu Götubarinn, niepozorny zielony domek skrywający sporą kamienną piwnicę z fortepianem. Ale najlepsza była muzyka. Hity z lat młodości :P.
Islandia Północna
Islandia Północna to tajemnicza kraina o zróżnicowanym krajobrazie. Od przepastnych plaż na okolonych skałami wybrzeżach, przez rozległe doliny górskie z rwącymi rzekami, po odległe, wietrzne półwyspy, które zamieszkują najwytrwalsi. Tu docierają nieliczni, bo to daleko, bo nie ma tu “znanych atrakcji” co kawałek. Jest za to inaczej. Dziko. Nie ma tylu turystów, przepychających się Azjatów z aparatami. Jest cicho (tylko wiatr dmie, aż głowę urywa), zwyczajne. Tu toczy się prawdziwe życie Islandczyków. Tu można to poczuć.
Chyba najbardziej warto zjawić się w Glaumbær. Są tu dobrze zachowane domki torfowe z pięknym widokiem na dolinę. Wszyscy też z pewnością będą chcieli zobaczyć Trolla zamienionego w skałę, ale szczerze mówiąc to tylko skała, więc jeśli chcecie jechać taki kawał tylko dla zdjęcia tej skały to osobiście uważam, że nie warto. Ale jeśli po drodze zajedziecie do Glaumbær czy do Sauðárkrókur to już inna sprawa 🙂
Półwysep Snæfellsnes
Półwysep Snæfellsnes znalazł się na naszej liście ze względu na górę Kirkjufell. Ponoć najpiękniejszą górę Islandii. Niestety cały półwysep skąpany była w deszczu. Zdjęcia wyszły kiepskie, bo chmury były nisko zawieszone. Przejechaliśmy Snæfellsnes trasa 54, a następnie 574 przez Snæfellsjökull National Park, gdzie wjechaliśmy w pobliże lodowca. Warte zobaczenia są miasteczka Stykkishólmur z modernistycznym kościołem Stykkisholmskirkja (przed miastem można wejść na szczyt Helgafell. Koniecznie nic nie mówiąc podczas wspinaczki oraz nie obracając się za siebie. Wówczas na szczycie można pomyśleć 3 życzenia, które rzekomo się spełnią) oraz Grundarfjörður, w którym władze oddały kilka działek Elfom. Zachodni kraniec półwyspu porośnięty jest niemal cały mchem. Króluje tu krajobraz księżycowy z polami lawowymi i kopulastymi wzniesieniami. Na wybrzeżu spotkać można liczne gatunki ptaków.
Reykjavik
Reykjavik kojarzy nam się głownie z kościołem Hallgrimskirkja. Ale Reykjavik to również kameralne uliczki, kolorowe domy, ciekawa architektura, główny deptak Hverfisgata z licznymi sklepikami i kawiarenkami. miłośnicy designu i nowoczesnej architektury zakochają się w Harpa Concert Hall and Conference Centre, przepięknej sali koncertowej, całej ze szkła. Będąc w stolicy warto też spróbować lokalnego jedzenia. Dla odważnych zgniły rekin (nawet niedrogo, 500Kr za kawałek), dla mniej odważnych tradycyjne potrawy kuchni islandzkiej, czyli głownie ryby. My znaleźliśmy wspaniałe miejsce gdzie za 2000Kr mogliśmy jeść do woli i dokładać sobie tyle razy ile chcieliśmy. Do tego woda cytrynowa, a to wszystko w miłej atmosferze jaką tworzyła przemiła Azjatka prowadząca tę knajpkę w samym porcie. Jedzenie było wyśmienite. Nigdy jeszcze nie jadłam tak dobrych ryb. Były zupełnie inaczej podane. Nie tak jak u nas – ociekające tłuszczem i panierką, ale w sosach, lub jako puree, albo rybne pulpeciki. Mniam. Polecam Sjávarbarinn. Mimo, że w stolicy byliśmy ponad 7h skupiliśmy się na pamiątkach i samym centrum. Gównie też dlatego, że korzystaliśmy z siły własnych nóg co nieco nas ograniczało. Nie zwiedziliśmy więc nawet 2% miasta, które naprawdę zachwyca. Warto poświęcić mu nieco więcej czasu.